środa, 7 stycznia 2009

Relacja z jednego dnia festiwalu Sacrum Profanum



6. edycja festiwalu Sacrum Profanum, jednego z najważniejszych wydarzeń muzycznych Europy, odbywała się tym razem od 14. do 21. września. Każdego roku tematem przewodnim jest szeroko pojęta muzyka XX wieku określonego kraju. 2008 rok należał do Niemiec. Repertuar obejmował takich artystów jak Kurt Weill, Karlheinz Stockhausen, Hans Werner Henze, Helmut Lachenmann, Heiner Goebbels oraz Wolfgang Rihm. Uwieńczeniem tegorocznej edycji festiwalu był potrójny koncert legendy rozrywkowej muzyki elektronicznej - zespołu Kraftwerk.

Mnie udało się pojechać tylko na jeden dzień, tj. 16. września. Program wyglądał następująco: 19:00 Helmut Lachenmann - “Concertini”, “...Zwei Gefühle...”, “Musik mit Leonardo", 22:00 Karlheinz Stockhausen - “Stimmung”.

Helmut Lachenmann, niemiecki kompozytor związany z nurtem muzyki konkretnej, tak opisuje swoją twórczość: “jest to muzyka, w której dźwięki i efekty dźwiękowe są wybrane i zorganizowane w określony sposób: metoda ich generowania jest w zasadzie równie ważna jak powstałe w jej rezultacie efekty akustyczne. Takie właściwości dźwięku jak barwa, głośność itp. nie są pokazywane tylko dla samego efektu akustycznego, ale opisują lub oznaczają konkretne sytuacje, mają oddziaływać na słuchacza, angażować go, tworzyć energię”.

Karlheinz Stockhausen - przedstawiciel awangardy muzycznej, zajmował się głównie muzyką elektroniczną i konkretną. Był to kompozytor niezwykle kreatywny i zdolny, a przy tym odważny i ekstrawagandzki. Jako potwierdzenie można przytoczyć tu wiele jego kompozycji: choćby jedną z najsłynniejszych - “Kwartet smyczkowy helikopterowy” - utwór na kwartet smyczkowy i helikoptery. Fascynowały go muzyka przestrzenna, muzyka na taśmę, teatr i opera, rola przypadkowości w muzyce, a także nauki Wschodu, medytacje. Właśnie po jednej z podróży w tamte rejony, Stockhausen zaczął eksperymentować z ludzkim głosem: prowadził badania nad naturalnym systemem dźwiękowym, metodami dostrajania głosów, wspólnym rytualnym śpiewem prowadzącym do osiągania błogości i stanu uduchowienia - tak właśnie powstał utwór “Stimmung” na 6 głosów.*

Koncert Helmuta Lachenmanna był naprawdę wspaniały. Dotarliśmy na niego dosłownie parę minut przed rozpoczęciem (jako że nieczęsto bywamy w Krakowie, a zwłaszcza w części w której koncert ów miał miejsce, dotarcie do celu zajęło nam trochę więcej czasu niż przewidywaliśmy). Na szczęście weszliśmy bez problemu i raczyliśmy się konwersacją, bo koncert zaczął się nawet z kilkuminutowym opóźnieniem. I było na co popatrzeć, a przede wszystkim czego posłuchać.

Koncert trwał około 2 godzin, ale wydawało się, że była to tylko chwila. Widzów obecnością swoją zaszczycił sam kompozytor, wcielając się w rolę narratora swoich utworów. "...Zweite Gefühle...", "Musik mit Leonardo", "Concertino" - tych dzieł mogliśmy wysłuchać. Ujmując jak najzwięźlej moje spostrzeżenia: dobre zakomponowanie, znakomicie rozłożone napięcia, mnogość technik kompozytorskich i rozmaitych efektów dźwiękowych, zaangażowany zespół wykonawczy świetnie odczytujący i interpretujący jakże skomplikowane partytury.

A sama muzyka? Ciężko ją opisać. Dla przypadkowego słuchacza będą to tylko dziwne zgrzyty, piski, odgłosy tarcia, przypadkowe brzmienia - bałagan i hałas. Jednak ten kto interesuje się muzyką współczesną, powinien zauważyć niewątpliwy intelekt twórcy, świadomość, a nawet powiedziałabym celową premedytację w dążeniu do określonych efektów dźwiękowych, niezwykłą zdolność do przykuwania uwagi (40-minutowy utwór jest tak skonstruowany, iż zdaje się być zaledwie krótkim momentem, to namnożenie przeróżnych koncepcji nie pozwala przestać być skupionym choćby na krótką chwilę, zmusza wręcz słuchacza do uwagi, pociąga i hipnotyzuje). A wszystko zamknięte jest w bardzo dokładną i precyzyjnie przemyślaną formę.

Zarówno same utwory jak i poziom wykonania zasłużyły na gromkie brawa - i takich też się doczekały. Koncert był niezwykle udany.

...

W tym miejscu powinnam napisać o głównym celu mojego przyjazdu do Krakowa na festiwal Sacrum-Profanum, a mianowicie o wykonaniu utworu "Stimmung" Karlheinza Stockhausena. Miałam naprawdę szczere chęci opisać ten na pewno brawurowo wykonany utwór, jednak z powodów niezależnych ode mnie nie mogę tego zrobić (a bardzo przykrych i nieprzyjemnych, rzekłabym... - chce mi się tutaj napisać parę jeszcze innych epitetów, ale się powstrzymam).


W zamian za to opowiem historię o pięciu sierotkach. Pewnego pięknego dnia grupka przyjaciół radośnie przejechała przez pół kraju po to, aby usłyszeć niezwykle atrakcyjny i długo wyczekiwany przez nich koncert. Niestety tak naprawdę dzień był brzydki, zimny i deszczowy, a podróż długa i męcząca. Ale mówili sobie: warto, bo takiej okazji nie można przegapić! Niektórzy wydali na ten cel specjalnie odłożone pieniądze, ale na takich wspaniałych artystów nie żałowali.

Trójka z nich poszła jeszcze przy okazji na wcześniejszy koncert, po którego skończeniu pojechała po pozostałe osoby. Niestety nastąpiły pewne kłopoty w dotarciu do miejsca koncertu, gdyż nieznane im miasto było rozkopane, pełne remontów i objazdów, i nawet mapa w takiej sytuacji okazała się być bezużyteczna. Coraz bardziej spanikowani i zdenerwowani, w końcu odnaleźli właściwą trasę i czym prędzej popędzili do celu. Uradowani, wyskoczyli z samochodu, patrząc na zegarek, który pokazywał jeszcze 3 minuty do rozpoczęcia koncertu. W samą porę!

Jednak momentalnie uśmiech z ich twarzy zniknął, bo zaniepokoiła ich grupka ludzi stojąca przed bramą. Gdy podbiegli bliżej, usłyszeli od pracowników ochrony, iż nie mogą niestety wejść, bo koncert już się rozpoczął. Kilka minut pertraktacji nic nie dało. Nieco mniej przyjemna wymiana zdań także była bezowocna. Poziom irytacji wśród pozostałych ludzi wzrósł do tego stopnia, że przyjaciele obawiali się, iż dojdzie do rękoczynów. Dodatkowo okazało się, że przez te 10 minut bezsensownej dyskusji wszyscy zebrani mogli spokojnie wejść do sali i zająć miejsca (w tym czasie jedna z pań czekających przed bramą wykonała telefon do znajomego znajdującego się w środku, który potwierdził, że koncert jeszcze się nie rozpoczął).

Mało tego - grupka ludzi nie mogła, mimo usilnych starań, doprosić się o przyprowadzenie kogoś z organizatorów. W pewnym momencie jednak, zupełnie nieświadomy tego co się rozgrywa przed bramą, nadjechał spóźniony samochód jednej z osób odpowiedzialnych za koncert. Kiedy osobnik ów wyszedł z auta i wysłuchał co mają do powiedzenia ludzie poszkodowani, natychmiast wsiadł do niego z powrotem i oddalił się bez słowa - czytać: zwiał. Po tym fakcie nikt już nie miał nadziei na pozytywne zakończenie tej historii.

Na chwilę dzisiejszą wysłany został przez przyjaciół e-mail z zażaleniem i prośbą o zwrot kosztów biletów (chociaż tego, bo o wydatkach na podróż, jedzenie i nocleg nie wspomnę) do dyrektor festiwalu Sacrum Profanum, p. Magdaleny Sroki. W jaki sposób sprawa zostanie rozwiązana, mam nadzieję wyjaśni się w najbliższym czasie.

A jaki morał z tej historii? Głupi ma zawsze szczęście. Albo: szczęście ma zawsze głupi (reszta w domyśle)...

Sacrum-Profanum miał okazać się wysokiej klasy i prezentującym chlubny poziom festiwalem. Repertuar faktycznie wyglądał w tym roku fenomenalnie. Jednak tak lekceważące podejście do poważnych i mających jak najlepsze intencje uczestników jest skandaliczne. Kultura osobista nakazuje traktować ludzi z należytym szacunkiem, o czym nie powinno nawet być mowy przy okazji festiwalu takiej rangi. To się rozumie samo przez się. Niestety, tym bardziej gorzki jest zawód na ogranizatorach. Żal, niesmak, zażenowanie - te odczucia towarzyszyć mi będą już zawsze na wspomnienie owego festiwalu.

...

No dobrze, powiedzmy, że te odczucia będą pojawiac się tylko na wspomnienie owego feralnego dnia. Organizatorzy jednak zrekompensowali nam tę niefortunną przygodę, przysyłając wzamian paczkę z materiałami, które miały ponoc dotyczyc festiwalu (w praktyce jednak nie jest tak do końca) w pięciu egzemplarzach. I niech już będzie, że liczy sie gest - wybrzydzac nie będziemy.
Zestaw wygląda następująco: KLIK, tj. album o festiwalu, folder, gazeta "Karnet", smycz, czapka, bluza, bransoletka, miętuski (!), zakładka, 3 ulotki, 4 płyty-dodatki z Tygodnika Powszechnego oraz - uwaga! - dvd "Zakochani w Krakowie" Piotra Rubika (sic!).
Miałam nie wybrzydzac, ale nie mogę powstrzymac się przed napisaniem krótkiego komentarza - a będą nim słowa kolegi na widok owego dvd: "No przecież mówiłem, że jesteśmy studentami Akademii Muzycznej..."
Mimo wszystko dziękujemy organiatorom, że jednak coś wzamian przysłali - doceniamy ten miły gest.**


* artykuł wyedytowany dnia 28. września 2008 r. poprzez dodanie 4 pierwszych akapitów (zgodnie z oficjalną, acz skróconą :P wersją na stronie)
**artykuł wyedytowany dnia 21. października 2008 r.
--------------------------
http://sacrumprofanum.pl/
http://www.stockhausen.org/
--------------------------

Brak komentarzy: