sobota, 27 czerwca 2009

Wspomnienie o Michaelu Jacksonie


Michael Jackson (29 VII 1958 - 26 VI 2009)


To, że opiszę jak w wieku 10 lat z wypiekami na twarzy czekałam na transmisję jego koncertu z Warszawy,

“The Way You Make Me Feel” (Warszawa, 1996)



że wspomnę o kasetach z jego muzyką, które nadal przechowuję w szufladzie,

“Smooth Criminal” (z płyty “Bad”)


że powiem jak bardzo ceniłam go jako artystę i człowieka o wielkiej wrażliwości (nie tylko muzycznej),

“Earth Song”


nic nie zmieni.

“Remember The Time”


Wielu mądrych ludzi poruszyło temat śmierci Jacksona i wszystko, co wypada powiedzieć w takiej sytuacji, zostało już powiedziane.

“Man In The Mirror” (fragment filmu “Moonwalker”)



I tak sobie myślę, że jedyne czego Michael Jackson pragnął przez większą część swojego życia, to spokoju…

“Leave Me Alone”



--------------------------

środa, 3 czerwca 2009



Roba Mazurka mogliśmy ostatnio słuchać w łódzkiej Jazzdze jesienią, kiedy to wraz ze swoim najnowszym projektem - założonym w 2005 roku Exploding Star Orchestra, grał podczas Festiwalu Dialogu Czterech Kultur. W tym samym miejscu, o tej samej porze tylko osiem miesięcy później powrócił, tym razem z Sao Paulo Underground, projektem, który jest wynikiem współpracy Mazurka z perkusistą Mauricio Takarą.

Poza Mazurkiem i Takarą, Sao Paulo Underground to obecnie Guilherme Granado i Richard “Hollywood” Ribiero. Zespół przyjechał do Polski, aby promować swoje najnowsze wydawnictwo - “The Principles Of Intrusive Relationships” - płytę, którą magazyn The Wire umieścił na liście najlepszych albumów ubiegłego roku. Nic dziwnego. Sao Paulo Underground tworzą muzykę, która zaskakuje słuchacza każdym dźwiękiem. Miesza się tutaj elektronika z jazzem i folkiem. Każdy element jest jednak na tyle subtelnie dobrany, w tak wysmakowanej proporcji, że nie budzi w słuchaczu poczucia dominacji nad innymi. Nie mamy wszak do czynienia z amatorami: Rob Mazurek znany jest chyba każdemu jako lider kolektywu Chicago Underground natomiast Mauricio Takara współpracował do tej pory z wieloma brazylijskimi i zagranicznymi artystami takimi jak Otto, Cidadao Instigado, Nana Vasconcelos, Tomas Rohrer, Nacao Zumbi, Damo Suzuki, a także nagrał solowo dwie płyty oraz cztery ze swoim sekstetem Hurtmold.

Tym razem klub Jazzga wypełniony był po brzegi. Ekscentryczna mieszanka free jazzu oraz brazylijskich rytmów, ubarwiona nowoczesnymi efektami elektronicznymi stanowiła wyborną ucztę dla ucha nawet dla najwybredniejszego słuchacza. Zespół zgrabnie manewrował pomiędzy różnego rodzaju rytmicznymi ostinatami, wplatając między nie fragmenty noise’owe i tworząc tym samym inspirujące tło dla kornetowych improwizacji Mazurka. Uwagę przykuwało osobliwe, spójne, choć pełne wewnętrznych sinusoid brzmienie zespołu. Raz na plan pierwszy wysuwał się transowy rytm, podbudowywany niekiedy elektroniką, to znowu głosami wykonawców, by za chwilę usunąć się na dalszy plan i dać możliwość solistycznym popisom Mazurka. Skrajnie różnym: od poetyckich, pełnych liryzmu fraz, współgrających i stanowiących nierozerwalną konsystencję z perkusyjnym tłem, do wzburzonych i rozbieganych, agresywnych pochodów dźwiękowych.

Kompilacyjność pomysłów barwowo-rytmicznych, a zarazem konsekwencja w budowaniu własnego, oryginalnego języka wypowiedzi muzycznej, to czynniki sprawiające, iż koncertu Sao Paulo Uderground słuchało się jak fascynującej, wielowątkowej opowieści. Opowieści z odległej, pociągającej, egzotycznej krainy, opowieści z pogranicza jawy i snu…

(Sandra & Ania)

--------------------------

http://www.myspace.com/robmazurek

http://www.myspace.com/mtakara

http://www.lastfm.pl/music/Sao+Paulo+Underground

http://www.youtube.com/watch?v=sbmlPhADSJo - fragment nagrania z koncertu w Jazzdze

--------------------------

poniedziałek, 20 kwietnia 2009

Relacja: Tigercity w Krakowie


Kto by pomyślał, że na pierwszą trasę koncertową po Europie zespół Tigercity zawędruje tylko i wyłącznie do Polski, serwując nam od razu trzy koncerty pod rząd? Szum wokół zespołu w kraju nad Wisłą nie miał porównywalnego odniesienia w innych zakątkach Europy. Zrozumiałe więc - Tigercity po prostu nie mogli pominąć Polski w swoich koncertowych planach. Nikt się chyba jednak nie spodziewał, że ziszczą się one tak szybko.

Muzyka Tigercity prezentuje się na żywo nie mniej atrakcyjnie niż w dopieszczonych aranżacjach z krążka. Co prawda, na debiutancki longplay przyjdzie nam jeszcze poczekać kilka miesięcy, jednak ci, którym udało się dotrzeć na koncerty, częściowo mogli zaznajomić się już z nowym materiałem, przedstawionym obok dobrze znanych piosenek pochodzących z EPki “Pretend Not To Love”.

Krakowski koncert zaczął się z godzinnym opóźnieniem. Zanim publiczność doczekała się gwiazdy wieczoru, na scenie pojawił się Renton. Zwarte, melodyjne piosenki, zagrane z energiczną werwą, poderwały większość siedzących pod ścianą ludzi, co świadczy o tym, że organizatorzy dobrze zrobili wybierając ten zespół jako support.

Wiadomo było jednak, że wszyscy z niecierpliwością czekają, aż na scenę wkroczy czwórka z Nowego Jorku. W końcu, około 22, muzycy Tigercity wyjrzeli zza kotary i rozpoczęli swój show. Muszę przyznać, że w lekką konsternację wprawił mnie imidż zespołu (ciemne barwy, koszule w kratę, ogromne wisiory, długie włosy, tudzież ich brak zrekompensowany nadmiarem zarostu). Gdybym nie zapoznała się wcześniej z muzyką zespołu, to po tym, co zobaczyłam, spodziewałabym się bardziej grunge’owego czy mocno rockowego grania, aniżeli syntezatorowo-gitarowych, tanecznych numerów.

Nie pamiętam dokładnie kolejności, ale na pewno tego wieczoru zabrzmiało wszystko z “Pretend Not To Love”, piosenki z nadchodzącego albumu udostępnione na MySpace grupy, a także kilka nowych, nieznanych jeszcze utworów. Wokal Billa Gillima zrobił na mnie nie mniejsze wrażenie niż jego bujna broda. Zarówno w normalnym rejestrze, jak i w falsecie, głos jego brzmiał pewnie i czysto (również w duecie z gitarzystą). Publiczność natomiast znakomicie odebrała koncert. Na zakończenie każdego z utworów pojawiały się gromkie brawa, którymi udało się też wywołać muzyków na bisy (aż dwa!).

Bez wątpienia Tigercity to zespół, który zasługuje, by stać się “the next big thing” w muzycznym świecie. Udowadnia to świeżo brzmiącymi, przebojowymi piosenkami oraz koncertami stojącymi na wysokim wykonawczym poziomie. Z chęcią obejrzałabym ich na żywo jeszcze raz, mam więc nadzieję, że nie zapomną odwiedzić Polski po wydaniu debiutanckiego krążka.

--------------------------

http://www.myspace.com/tigercity

http://www.lastfm.pl/music/Tigercity

http://www.youtube.com/watch?v=AFmeOQAnbmA - a tak było w Poznaniu


--------------------------

środa, 8 kwietnia 2009

Al Foster w Wytwórni



Miles Davis, w swojej autobiografii napisał o nim, że “potrafi nadać rytm pod każdego i trzymać go przez całą wieczność”. Światowej sławy perkusistę jazzowego, można było posłuchać niedawno na koncercie w Wytwórni Toya Studio w Łodzi, gdzie wystąpił ze swoim kwartetem.

Zespół Ala Fostera znakomicie czuje się w klimatach smooth oraz fusion jazzu. Muzycy przedstawili w głównej mierze materiał z najnowszej płyty “Love, Peace And Jazz”. Nie zabrakło też znanych standardów, takich jak “Central Park West” z repertuaru Johna Coltrane’a czy “Watermelon Man” Herbiego Hancocka - utworu, który każdy szanujący się jazzman posiada w swym repertuarze.

Pomimo dość sędziwego wieku, Al Foster zaprezentował wspaniałą formę. W końcu jest jednym z najlepszych i najbardziej znanych jazzowych perkusistów, a to zobowiązuje. Dał się też poznać jako ciepły i dowcipny człowiek, zagadując w przerwach pomiędzy utworami do wypełnionej po brzegi sali i opowiadając zabawne anegdoty. Podczas koncertu uśmiech z jego twarzy nie zniknął nawet na chwilę.

Foster znany jest głównie jako “perkusista Milesa Davisa”. O ile współpraca z geniuszem trąbki pomogła mu w zrobieniu kariery, o tyle w tej chwili to on sam promuje swoim nazwiskiem młodych, obiecujących muzyków. Jednym z nich jest saksofonista Eli Degibri, na którego z pewnością warto zwrócić uwagę.
--------------------------

Al Foster

http://alfosterjazz.com/

http://www.myspace.com/alfosterquartet


Eli Degibri

http://www.degibri.com/
http://www.myspace.com/elidegibri
--------------------------

poniedziałek, 30 marca 2009

Gasser/Trzaska/Zerang w Jazzdze



Dzień po koncercie w Warszawie, trio Gasser/Trzaska/Zerang zaprezentowało się w Łodzi. Ilekroć Mikołaj Trzaska koncertuje w tym mieście, zawsze zagląda do Jazzgi. Chyba żaden inny lokal nie nadawał się do tego lepiej niż ciasne, kameralne pomieszczenie usytuowane w jednej z łódzkich kamienic.

Materiał z najnowszej płyty zabrzmiał porywająco. Mnogość myśli muzycznych, niekiedy sprawiających wrażenie nieokiełznanego chaosu, niekiedy subtelnie płynących, swobodnych i wdzięcznie przenikających się fraz, zaimponowała bogactwem inwencji twórczej oraz różnorodnością metod wydobycia dźwięku.

Z uwagi na interesujące manewry wykonywane przy instrumencie, najatrakcyjniejszą okazała się dla mnie partia wiolonczelistki, Clementine Gasser. Już podczas pierwszego numeru jeden ze smyczków wyeksploatował się tak mocno, że przerwała się na nim spora część włosia. Zostało ono jednak wykorzystane w późniejszym utworze, jako napięta o podstawek “żyłka”, którą na różne sposoby szarpała Gasser. Uderzanie o struny odwrotną stroną smyczka oraz wykorzystywanie całej skali instrumentu w najrozmaitszych artykulacjach, to tylko niektóre ze sposobów na wydobycie ciekawych efektów dźwiękowych, jakie zaprezentowane został tamtego wieczoru. Nie mniej atrakcyjnie zabrzmiały popisy perkusyjne Michaela Zeranga oraz pełne werwy partie wykonywane na saksofonie i klarnecie basowym Mikołaja Trzaski.

Uwadze słuchaczy nie mogło umknąć widoczne pełne porozumienie pomiędzy każdym z instrumentalistów. Mimo tego że członkowie tria prezentują indywidualne, odrębne od siebie sposoby gry i improwizacji, to w ich połączeniu, w wyniku wzajemnych inspiracji i poszukiwań, znalazły one fascynujący rezultat. Ta odmienna jakość została osiągnięta poprzez zespolenie free jazzowych przejść melodyczno-perkusyjnych oraz rozwiązań stosowanych we współczesnej awangardowej muzyce instrumentalnej.

Muzyka zaprezentowana przez trio Gasser/Trzaska/Zeang nie jest łatwa w odbiorze. Wymaga od słuchacza zaangażowania, totalnego skupienia i uważnego słuchania. Dopiero wtedy można dostrzec te na pozór nieuchwytne niuanse aranżacyjne i w pełni docenić jakość oraz niepowtarzalny, wielowarstwowy wymiar kompozycji.


--------------------------
relacja z koncertu w Warszawie

Clementine Gasser

http://www.clementine-gasser.com/

http://www.lastfm.pl/music/Clementine+Gasser

Mikołaj Trzaska

http://www.trzaska.art.pl/

http://www.myspace.com/mikolajtrzaska

http://www.lastfm.pl/music/Miko%C5%82aj+Trzaska

Michael Zerang

http://www.michaelzerang.com/

http://www.myspace.com/michaelzerang

http://www.lastfm.pl/music/Michael+Zerang

--------------------------

poniedziałek, 23 marca 2009

Koncert 6ix Toys, czyli: Pewnego sobotniego wieczoru w Jazzdze…



…parkiet zatrząsł się od podskoków, a cały klub wypełniony został pozytywnymi wibracjami, bo oto miała miejsce piąta już impreza z cyklu Soul Confectionery. Tym razem jako gość specjalny wystąpił zespół 6ix Toys z Liverpoolu. Wydarzenie zuchwale ogłaszane było jako “BOMBA dla miłośników funku”. W istocie - wypadło rewelacyjnie!

Przed występem publiczność skutecznie rozgrzał set didżejski Cookie Monstera. Przez cały wieczór nie zabrakło groove’owych rytmów, a atmosferę gorączki sobotniej nocy wprowadzały wyświetlane na telebimie pokazy tancerzy z kultowego w latach 70-tych programu “Soul Train”.

Panowie z 6ix Toys długo kazali na siebie czekać, jednak w momencie, w którym wkroczyli na scenę,
nie było ani jednej osoby podpierającej ściany. Soczyste dźwięki, wydobywające się z instrumentów, momentalnie poderwały wszystkich do energicznych pląsów i nawet redakcyjny fotograf miał problem z utrzymaniem aparatu w bezruchu.

Muzycy często wchodzili w interakcje z publicznością, zagadując sympatycznie do zebranych, ochoczo częstując się tajemniczym napojem znajdującym się w piersiówce jednego z uczestników imprezy, bądź pożyczając niecodziennie wyglądające okulary od innych. Tego wieczoru zespół przedstawił materiał z debiutanckiej płyty, który zabrzmiał na żywo znakomicie. Grupa zaprezentowała także po raz pierwszy nowy kawałek, pt. “Klunk Klick”. Nagranie można obejrzeć tutaj:


Oczywiście na playliście nie mogło zabraknąć “Voodoo People” (coveru piosenki The Prodigy -> patrz: utwór dnia #140), który zagrany jako ostatni, wywołał wśród przybyłych na koncert ludzi, nieskrępowany niczym entuzjazm w postaci szalonego, żywiołowego tańca.

Nie był to jednak koniec imprezy, bowiem ciąg dalszy sobotniej potańcówki w funkowych rytmach poprowadził Cookie Monster (ponownie pojawiając się za konsoletą) wraz z Fredem - członkiem kolektywu No Fakin djs z Liverpoolu.

--------------------------
http://www.6ixtoys.co.uk/
http://www.myspace.com/6ixtoys
http://blogs.myspace.com/index.cfm?fuseaction=blog.view&friendId=58012222&blogId=477275121
http://www.lastfm.pl/music/6ix+Toys
http://www.youtube.com/watch?v=D9_JMw01uR0 - fragment pokazu tancerzy “Soul Train”
http://www.uwolnijmuzyke.pl/6ix-toys-voodoo-people - “Voodoo People” utworem dnia
--------------------------

czwartek, 19 marca 2009

P.K.P. w Jazzdze



P.K.P. Piotr, Karol, Piotr. W listopadzie ubiegłego roku spotkali się w łódzkiej Jazzdze, piątego marca wrócili do niej. Wrócili z kontrabasem, perkusją, saksofonem, piłą ręczną, didgeridoo i masą pozytywnej energii, którą zamieniają na jazzowe dźwięki.

Debiutantami nie są, gdyż każdy z muzyków brał już udział w innych projektach. Piotr Łyszkiewicz (saksofon) - Ziemia Planeta Ludzi, Katar, Matplaneta; Karol “Koolor” Gadzałło (kontrabas) - Pieczywo, Przedwietrze, Miąższ, Blisko Pola, a Piotr Gwadera (perkusja) - Puch, Commodore/Gwadera, Blisko Pola, KrewIKłaki. Spotkali się w Łodzi, ale ponieważ jazz nie zna granic, ruszyli za wschodnią granicę do Lwowa na JAZZ BEZ Festiwal. Do Łodzi dotarli nie bez przygód, przez ponad godzinę Piotr Łyszkiewicz trzymał publiczność w niepewności, kiedy dotrze do klubu. A to wszystko przez… PKP. PKP Przewozy Reginalne jak to często bywa, okazały się bardzo zawodne.

W końcu jednak udało się zainaugurować koncert. Słuchacze dostali potężną dawkę free jazzu, czasami przerywaną nieco bardziej zrytmizowanymi fragmentami. Muzycy przedstawili bogaty zasób pomysłów wykonawczych: swobodne solowe improwizacje saksofonisty to przeradzały się w duet z kontrabasem, to z perkusją, to z kolei zespół prezentował się w całej okazałości jako trio.

Mimo że na scenie znajdowały się tylko trzy osoby, instrumentów użytych podczas koncertu było znacznie więcej. Ciekawostką okazały się improwizacje wykonywane na didgeridoo oraz etnicznych perkusjonaliach. Te tradycyjne instrumenty były również wykorzystywane w niekonwencjonalny sposób - zwłaszcza kontrabas, którego pudło momentami służyło np. jako kolejny instrument perkusyjny. Moje uszy stanowczo protestowały jedynie podczas prowadzenia smyczka po podstawku - wydobywał się wtedy odgłos mało przyjemny, podobny do jeżdżenia kredą po tablicy, brrr! Reszty jednak słuchało się z przyjemnością.

Choć panowie znają się na rzeczy nie od dziś, z projektem P.K.P. dopiero debiutują, . Życzymy zatem sukcesów! :)

(Sandra & Ania)

--------------------------
http://www.myspace.com/pkpprojekt
--------------------------

sobota, 28 lutego 2009

Wilkanoc 7 w Galerii Manhattan




Mariusz Wilczyński - twórca animacji (m.in. oprawa plastyczna kanału TVP Kultura), malarz i performer, zaprezentował w łódzkiej galerii Manhattan pokaz autorskich filmów oraz rysowania na żywo. Dotychczas w jego preformance'ach (nazywanych: Wilkanoc) wystąpili Tomasz Stańko, Michał Urbaniak, Włodzimierz Kiniorski, Pink Freud oraz Fisz Emade. Tym razem do udziału w imprezie, odbywającej się pod hasłem Wilkanoc 7, zaprosił grupę małe instrumenty.

Pierwsza część performance'u obejmowała pokaz czterech filmów Wilczyńskiego: "From the green hill", "Niestety" (obydwa z muzyką Tomasza Stańko), "Śmierć na 5" (teledysk do piosenki Grzegorza Ciechowskiego) oraz "Kizi Mizi". W drugim punkcie programu, publiczność miała okazję uczestniczyć w częściowo improwizowanym pokazie rysunku i muzyki, tworzonych na żywo. Fragmenty rysowane przeplatały się z przygotowanymi wcześniej animacjami, a wszystkie te akcje artystyczne, zinterpretowane zostały muzycznie przez członków Małych Instrumentów.

Spotkanie z twórczością Mariusza Wilczyńskiego było udanym, kreatywnym przedsięwzięciem, i nawet drobne problemy techniczne nie zdołały popsuć przyjemnego nastroju panującej w Galerii Manhattan. Twórca animacji w bezpośredni sposób odnosił się do zebranych w kameralnej sali widzów, a ci reagowali z entuzjazmem - na spotkanie z rysownikiem przyszło również kilku dawnych znajomych Wilczynśkiego (w końcu studiował on niegdyś w Łodzi), dzięki czemu atmosfera tego wieczoru była jeszcze bardziej serdeczna.

Po pokazie filmów, nastąpił najciekawszy moment performance'u, czyli improwizacja muzyczna do rysunków i animacji na żywo. Zespół Małe Instrumenty zaprezentował się z jak najlepszej strony. Ich inwencja twórcza i pomysłowość w interpretowaniu obrazów Wilczyńskiego okazała się bardzo trafna. Do tej pory nie miałam okazji jeszcze usłyszeć tego przedziwnego projeku na żywo (dla niewtajemniczonych: Małe Instrumenty to grupa muzyków grająca na zabawkach i miniaturowych urządzeniach oraz przedmiotach), tym bardziej ciekawa byłam w jaki sposób się zaprezentują.

Jeszcze przed rozpoczęciem wydarzenia, uwagę publiczności przykuwały porozstawiane na kilku stolikach zabawki, grzechotki, dzwonki, bębenki i inne kolorowe instrumenty, które ledwo mieściły się na tej przestrzeni. Zastanawiałam się czy aby na pewno wszystkie one są niezbędne (a było ich tam kilkadziesiąt, jak nie więcej), jednak żaden chyba nie został pominięty podczas prezentacji. Intrygujące, że z tak malutkich i niepozornych przedmiotów, mogą powstawać niesłychane wręcz dźwięki - muzyka wykreowana przez zespół zbudowała niesamowitą atmosferę, przenosząc zebranych w zupełnie inny świat. Wzajemne inspiracje rysownika i muzyków zaowocowały wyjątkowym, nieuchwytnym, efemerycznym nastrojem, który wprowadził mnie w przyjemny stan świadomości. Chłonęłam wszystko, na czym tylko zdołałam skupić uwagę, i w końcu nie wiedziałam czy skoncentrować się bardziej na telebimie z rysunkami, czy - jako muzyk - na instrumentalistach i tym w jaki sposób wydają te czarowne dźwięki. Wszystko co się działo było bardzo inspirujące i natchnione.

Do tej pory miałam okazję uczestniczyć w kilku pokazach filmów wraz z improwizacją muzyczną na żywo. Jednak performance Wilkanoc 7, okazał się czymś więcej niż tylko tego typu przedsięwzięciem. Doznania były silniejsze, a i muzyka bardzo trafnie dobrana - w moim mniemaniu, właściwie interpretująca to co działo się na ekranie. Jeśli więc będziecie mięli okazję zobaczyć Wilkanoc, nie zastanawiajcie się długo - na pewno nie będziecie żałować.

--------------------------
http://www.wilkwilk.pl/ - strona Mariusza Wilczyńskiego, na której można obejrzeć kilka jego filmów
http://www.maleinstrumenty.pl/
http://www.myspace.com/maleinstrumenty
http://www.uwolnijmuzyke.pl/male-instrumenty
--------------------------

poniedziałek, 16 lutego 2009

Kamp! - “Thales One” EP



Na pierwszym wydawnictwie zespołu Kamp! znajdują się jedynie 4 utwory plus jeden remiks. Wiadomo, że to EPka, ale i tak to zdecydowanie za mało! I na tym zaprzestanę wymienianie wad, bowiem debiutancki materiał Kamp! jest jedną z ciekawszych polskich propozycji muzycznych, które wpadły mi ostatnio w ręce.

Jak możemy dowiedzieć się ze strony ich net-labelu, członkowie Kamp! fascynują się różnymi gatunkami elektroniki. W ich utworach “electro miesza się z tech-dubem, dance punk z IDM-em, a niemiecka elektronika eksperymentalna - z french house’m”. Te dość rozległe zainteresowania zaowocowały nadzwyczaj atrakcyjną muzyczną miksturą.

I tak: słuchając “The Crusader” czy “Zen Garden”, skojarzenia od razu prowadzą do francuskiej sceny elektronicznej, z Daft Punkiem oraz Justice na czele. Z kolei w”Cosmological” czy “Tristesse Royale” przeważa nastrój “trochę bardziej soft”, te dwa utwory sprawiają wrażenie zainspirowanych twórczością spod znaku Junior Boys albo Röyksopp.

W każdym razie, czerpiąc od najlepszych, wychodzą na tym co najmniej nieźle. Żywię nadzieję, że niedługo staną się znani nie tylko w Polsce, ale i w Europie (albo jeszcze dalej!). W porównaniu do zagranicznych zespołów, naprawdę nie mają się czego wstydzić. Również na żywo, mimo niezbyt długiej praktyki, potrafią zagrać tak, że “ogień z d…” ;).

Chillout, house, electro, pop - słuchając takiej mieszanki głowa machinalnie podryguje, a nogi same rwą się do tańca. A przesłuchawszy całej EPki, ma się ochotę na jeszcze i jeszcze… 20 minut z Kamp! mija zdecydowanie za szybko. Na szczęście członkowie zespołu mają w planach wydanie kolejnej, tym razem instrumentalnej EP już wiosną. Trzymamy za słowo!

!!! na koniec ważna informacja: “Thales One” do ściągnięcia ZA FREE ze strony: http://brennnessel.pl/

+ garść przydatnych informacji:


- Kamp! tworzy 3 muzyków: Radek Krzyżanowski (znany z projektu Le Visage) - klawisze, kontrolery, beat, produkcja; Tomek Szpaderski (aka 19th century gentelman) - klawisze, gitara, wokal; Michał Słodowy - beat, kontrolery,

- powstali w 2007 r., a debiutowali w październiku 2008 r., entuzjastycznie przyjętym występem w poznańskim klubie Cafe Mięsna,

- wykonali remiks utworu “Mężczyźni bez amunicji” Cool Kids of Death, który trafił na limitowane wydawnictwo winylowe - “Ytrapretfa”,

- zespół Kamp! był nominowany do Miazgi (nagrody przyznawanej przez niezależny magazyn muzyczny PULP) w kategorii “odkrycie roku 2008″,

- niedawno grupa uruchomiła net-label Brennnessel (http://brennnessel.pl/), którego głównym zadaniem jest udostępnianie i promocja nowoczesnej muzyki elektronicznej.

--------------------------
http://www.myspace.com/kampmusik
http://www.lastfm.pl/music/Kamp!
http://www.youtube.com/user/kampmusik
http://brennnessel.pl/
--------------------------

poniedziałek, 2 lutego 2009

Bajzel w trasie.



Bajzel, Człowiek-Orkiestra, w ramach swojej trasy koncertowej, zawitał także do Łodzi. Jego występ w Łodzi Kaliskiej z pewnością można zaliczyć do udanych. Ja mam jednak teraz dylemat: jak napisać o koncercie, który niekoniecznie mnie namówił, a który (wnosząc po reakcji publiczności) był faktycznie dobry?

Postać Bajzla, jako muzyka samowystarczalnego (kompozytor, aranżer i wykonawca w jednym), to swoisty ewenement. Dodać trzeba - jedyny wykonawca, bowiem na scenie podczas koncertu występuje tylko on sam (i jego gitara).

O ile odsłuchiwane z krążka piosenki nie brzmią szczególnie zachęcająco, o tyle podczas koncertu ich autor nadrabia ten niedosyt ekspresją i zaangażowaniem. Przeszkadzać może jedynie toporny i na dłuższą metę zbyt monotonny podkład perkusyjny, wygenerowany z samplera. Przy tego typu muzyce, jaką prezentuje Bajzel, zabrakło mi na scenie “żywych” instrumentów. Słysząc bogaty aranż i widząc jedynie człowieka z gitarą, jego występ wydał mi się po prostu nienaturalny. Rozumiem jednak, że taki a nie inny sposób prezentacji jest zamierzony.

Zastanawiałam się też, czy jedna persona będzie potrafiła skupić na sobie całkowitą uwagę publiczności przez cały koncert. Okazało się, że nie stanowiło to większego problemu. Postać Bajzla jest na tyle absorbująca, iż ciężko nie obserwować jego poczynań na scenie. Utwory swoje wykonuje z entuzjazmem i autentycznym przejęciem (wystarczy popatrzeć na mimikę twarzy).

Czegoś mi jednak w tym koncercie zabrakło. Im dłużej na nim siedziałam, tym coraz trudniej było mi zapanować nad znużeniem. No właśnie - siedziałam. Ktoś chyba nie przesłuchał płyty przed koncertem i w efekcie miejsce pod sceną zastawione było stolikami. Ta okoliczność przeszkadzała mi chyba najbardziej - ewidentnie energetyczna muzyka Bajzla nie nadaje się do słuchania na siedząco.

Niemniej jednak koncert Człowieka-Orkiestry uważam za ciekawe doświadczenie. Podoba mi się jego pomysł na promocję swojej twórczości - fakt, że wszystko robi sam, zasługuje na uznanie.


--------------------------
http://www.fama.fn.pl/ - oficjalnie
http://www.myspace.com/bajzel - terminy najbliższych koncertów tutaj
http://www.uwolnijmuzyke.pl/bajzel-bajzel - recenzja płyty “Bajzel”
http://www.uwolnijmuzyke.pl/bajzel - wideowywiad
http://www.uwolnijmuzyke.pl/utwor-dnia-33 - “Bull Shit” piosenką dnia
--------------------------

niedziela, 1 lutego 2009

Excessive Machine - “Another EP”



Bibosze (ostentacyjnie jawni w dodatku -> patrz MySpace). Nie kryją się z tym, że na próby zespołu przychodzą głównie w celu spożycia napojów wyskokowych. Mogę się założyć, że nazwa zespołu powstała właśnie przy okazji zakrapianego “czymś mocniejszym” spotkania. [Dla niewtajemniczonych: Excessive Machine wzięta jest z filmu klasy wątpliwej, czyli B, pt. “Barbarella” -> patrz MySpace-> Wpływy]

Etymologia nazwy już jest znana, czas zająć się muzyką. Panowie jako Excessive Machine debiutują krążkiem “Another EP”, jednak tak naprawdę debiutantami nie są. Remek Zawadzki zajmuje się perkusjonaliami w zespole Afro Kolektyw. Bracia Paweł i Piotrek Zalewscy z kolei udzielają się w zespołach muzyki dawnej, grając na instrumencie zwanym viola da gamba [przodek wiolonczeli i kontrabasu]. Nie są to więc leszcze, o nie!

Czego więc możemy spodziewać się po “klasycznie wykształconych pijaczkach”? Radosnego pop-rocka z elementami funku i odrobiną liryzmu niekiedy. Otwierający EP-kę numer “Knowsless” to dowcipnie zaaranżowana piosenka mówiąca o tym, jak potężne wrażenie może wywołać na mężczyźnie kobieta:

“When she moves she knows she wakes me up & turns me on,
When she moves she knows she has my eyes and has my brain.
When she moves she knows she has a victim has a slave,
When she moves she knows I’m paralized, I’m paralized.”

Chwytliwa melodia, wkręcający tekst - odkąd usłyszałam po raz pierwszy, podryguję i podśpiewuję!

Reszta płyty utrzymana jest w podobnym, choć już nie tak skocznym jak “Knowsless” charakterze. Są też dwa bardziej liryczne fragmenty “Under” i “Try To Be” (przy czym zdecydowanie te żywsze utwory wypadają lepiej). Panowie śpiewają na głosy, co jest niewątpliwym ich atutem. Mimo że wspominali o tym w wideowywiadzie, nie dostrzegłam w muzyce jawnych inspiracji twórczością pani Reginy Rolskiej. Nie wiem czy jest to powód do radości, czy do smutku - pani Regina niewątpliwie wielką postacią była… A może na longplayu się te nawiązania pojawią?

Jak widać, pod wpływem muzyki Excessive Machine, także i mnie udziela się dowcipkowanie. Jeśli macie więc ochotę na odrobinę zawadiackiego, zabawnego, rockowo-popowego grania, zachęcam do posłuchania “Another EP”.

--------------------------
http://www.uwolnijmuzyke.pl/excessive-machine - wideowywiad
http://www.myspace.com/excessivemachine - do przesłuchania kilka utworów
--------------------------

sobota, 31 stycznia 2009

MUZYCZNE PODSUMOWANIE ROKU 2008

10 ZAGRANICZNYCH PŁYT ROKU 2008:

Erykah Badu - "New Amerykah Part One (4th World War)"
http://www.erykahbadu.com/
http://www.erykah-badu.com/
http://www.myspace.com/erykahbadu

Friendly Fires - "Friendly Fires"
http://www.wearefriendlyfires.com/
http://www.myspace.com/friendlyfires
UWOLNIJ MUZYKE:
recenzja: http://www.uwolnijmuzyke.pl/friendly-fires-friendly-fires
utwór dnia: http://www.uwolnijmuzyke.pl/utwor-dnia-57

Grace Jones - "Hurricane"
http://www.theworldofgracejones.com/
http://www.myspace.com/gracejonesofficial

Juvelen - "1"
http://www.juvelenjuvelen.com/
http://www.myspace.com/juvelen
UWOLNIJ MUZYKE:
artykuł: http://www.uwolnijmuzyke.pl/muzyka-ze-skandynawii-jak-cieply-letni-deszcz

Kraak & Smaak - "Plastic People"
http://www.kraaksmaak.com/
http://www.myspace.com/kraaksmaak

Mr. Scruff - "Ninja Tuna"
http://www.mrscruff.com/
http://www.myspace.com/mrscruffofficial
UWOLNIJ MUZYKE:
recenzja: http://www.uwolnijmuzyke.pl/mr-scruff-ninja-tuna

Santogold - "Santogold"
http://www.santogold.net/
http://www.myspace.com/santogold

The Herbaliser - "Same as It Never Was"
http://www.herbaliser.com/
http://www.myspace.com/theherbz

The Presets - "Apocalypso"
http://www.thepresets.com/deterioration_alternate.html
http://www.myspace.com/thepresets

TV on the Radio - "Dear Science"
http://www.tvontheradio.com/
http://www.myspace.com/tvotr
UWOLNIJ MUZYKE:
recenzja: http://www.uwolnijmuzyke.pl/tv-on-the-radio-dear-science

+ Michael Jackson - "25th Anniversary of Thriller" (reedycja)
http://www.michaeljackson.com/
http://www.myspace.com/michaeljackson


10 POLSKICH PŁYT ROKU 2008:

Afro Kolektyw - "Połącz kropki"
http://afrokolektyw.elysium.pl/
http://www.myspace.com/afrokolektyw
UWOLNIJ MUZYKE:
wideowywiad: http://www.uwolnijmuzyke.pl/afro-kolektyw-2
utwór dnia: http://www.uwolnijmuzyke.pl/utwor-dnia-77

Contemporary Noise Sextet - “Unaffected Thought Flow”
http://www.myspace.com/cnquintet
UWOLNIJ MUZYKE:
recenzja: http://www.uwolnijmuzyke.pl/contemporary-noise-sextet-unaffected-thought-flow

Kamiński i Brożek - "Jestem Tylko Człowiekiem"
http://www.myspace.com/kaminskiibrozek

Lachowicz - "Runo"
http://www.lachowicz.eu/
http://www.myspace.com/jaceklachowicz

Loco Star - "Herbs"
http://www.myspace.com/locostarmusic
UWOLNIJ MUZYKE:
recenzja: http://www.uwolnijmuzyke.pl/loco-star-herbs
wideowywiad: http://www.uwolnijmuzyke.pl/loco-star
wideosesja: http://www.uwolnijmuzyke.pl/loco-star-2

Masala - "Cały Ten Świat"
http://www.myspace.com/masalasound
UWOLNIJ MUZYKE:
recenzja: http://www.uwolnijmuzyke.pl/masala-caly-ten-swiat-2
wywiad: http://www.uwolnijmuzyke.pl/zapewniamy-pelne-spektrum-doznan-wywiad-z-zespolem-masala
relacja z koncertu: http://www.uwolnijmuzyke.pl/masala-w-lodzi-kaliskiej

Płyny - “Rzeszów - St.Tropez”
http://plyny.net/
http://www.myspace.com/plynyband
UWOLNIJ MUZYKE:
recenzja: http://www.uwolnijmuzyke.pl/plyny-rzszow-sttropez
wideowywiad: http://www.uwolnijmuzyke.pl/plyny
na próbie: http://www.uwolnijmuzyke.pl/plyny-sesja-na-probie

Osjan - "Po Prostu"
http://www.osjan.art.pl/
http://www.myspace.com/poprostuosjan

Silver Rocket - "Tesla"
http://www.silverrocket.pl/
http://www.myspace.com/silverrocketpl
UWOLNIJ MUZYKE:
recenzja: http://www.uwolnijmuzyke.pl/silver-rocket-tesla
utwór dnia: http://www.uwolnijmuzyke.pl/utwor-dnia-27-2

Wojtek Mazolewski - "Grzybobranie"
http://www.myspace.com/wojtekmazolewski
UWOLNIJ MUZYKE:
recenzja: http://www.uwolnijmuzyke.pl/wojtek-mazolewski-grzybobranie

+ Franek Kimono - "Franek Kimono" (reedycja)
http://www.franekkimono.com/
http://www.myspace.com/franekkimono


DEBIUT ROKU (zagranica):

Empire of the Sun - "Walking On A Dream"
http://www.walkingonadream.com.au/
http://www.myspace.com/empireofthesunsound
UWOLNIJ MUZYKE:
recenzja: http://www.uwolnijmuzyke.pl/empire-of-the-sun-walking-on-a-dream


DEBIUT ROKU (Polska):

L.Stadt - "L.Stadt"
http://www.lstadt.com/
http://www.myspace.com/lstadt
UWOLNIJ MUZYKE:
relacja z koncertu 1: http://www.uwolnijmuzyke.pl/lstadt-w-klubie-luka-relacja
relacja z koncertu 2: http://www.uwolnijmuzyke.pl/fotorelacja-z-koncertu-lstadt


PORAŻKA ROKU (zagranica):

The Killers - "Day & Age"
http://www.thekillersmusic.com/
http://www.myspace.com/thekillers
UWOLNIJ MUZYKE:
recenzja: http://www.uwolnijmuzyke.pl/the-killers-day-age

PORAŻKA ROKU (Polska):

Maria Peszek - "Maria Awaria"
http://www.maria-awaria.pl/
http://www.myspace.com/marysiapeszek
UWOLNIJ MUZYKE:
recenzja: http://www.uwolnijmuzyke.pl/maria-peszek-maria-awaria

+ Feel jako najlepiej sprzedający się zespół w 2008 roku...


KONCERT ROKU:

Wyclef Jean na Orange Warsaw Festival (6. września 2008)
Mimo że nie jestem fanką tego wykonawcy, to jego koncert w Warszawie był zdecydowanie wydarzeniem roku. Artysta był zakontraktowany na godzinę. Grał przez prawie 4. A gdyby nie wyraźny sprzeciw organizatorów, grałby pewnie do rana. Zrobił jeden wielki show: świetna interakcja z publicznością, kapitalnie zagrane hity, zaangażowanie i dużo poczucia humoru. Ba, publiczność przeżyła nawet chwile grozy, kiedy to Wyclef wspiął się na rusztowanie dla akustyków i stamtąd śpiewał swoje piosenki. Był też konkurs breakdance'owy i dyskoteka na scenie, i mnóstwo innych zaskakujących sytuacji, na których opisanie musiałabym poświęcić jeszcze dużo tekstu. Jestem pewna, że KAŻDY kto przybył wtedy na Plac Defilad, wspomina ten koncert jako jedno z najmilszych wydarzeń mijającego roku. Jeśli ciężko Wam uwierzyć na słowo, proponuję obejrzeć to nagranie i poczytać komentarze pod nim umieszczone:

http://www.orangewarsawfestival.pl/



WYDARZENIE ROKU:

Sacrum Profanum (Kraków, 14.-21. września 2008)
Mimo, że nie mam najlepszych wspomnień z tego festiwalu [patrz: Relacja z jednego dnia festiwalu Sacrum Profanum], to jednak niezaprzeczalnie Sacrum Profanum był dla mnie najatrakcyjniejszym wydarzeniem minionego roku. Wyborowy zestaw artystów (w tym roku prezentowano dorobek niemieckiej awangardowej sceny muzycznej: Kurt Weill, Hans Werner Henze, Karlheinz Stockhausen, Helmut Lachenmann, Wolfgang Rihm + 3 x Kraftwerk) i wykonawsto na najwyższym poziomie (m.in. London Sinfonietta, Ensemble Modern, Theatre of Voices).
http://www.sacrumprofanum.pl/
http://www.myspace.com/festivalsacrumprofanum
UWOLNIJ MUZYKE:
http://www.uwolnijmuzyke.pl/relacja-z-jednego-dnia-festiwalu-sacrum-profanum

--------------------------
http://www.uwolnijmuzyke.pl/podsumowanie-roku-2008
http://www.uwolnijmuzyke.pl/podsumowanie-roku-2008-anca
http://www.uwolnijmuzyke.pl/podsumowanie-roku-2008-przez-polskich-wykonawcow
--------------------------

czwartek, 29 stycznia 2009

Empire Of The Sun - “Walking On A Dream”



Na formację tę trafiłam zupełnie przez przypadek, buszując gdzieś po portalu last.fm (aaach, dziękuję twórcom za ten cudowny wynalazek!). Uwagę mą od razu zwróciło zdjęcie przy jakiejś piosence. “Hmmm, nietuzinkowy imidż. Zaraz, zaraz! Coś mi to przypomina… Star Wars?! Ale… Nazwa! Empire Of The Sun?! Eeeej, filmy mi się nie zgadzają!” Zaintrygowana, czym prędzej sprawdziłam jak to “coś” brzmi. “Pierwsze dźwięki “Walking On A Dream” - przyjemnie bujające… Ooo, jest i teledysk…” (…)

Efekt był taki, że nie mogłam przez ponad godzinę oderwać wzroku od monitora wciskając na okrągło przycisk PLAY i zastanawiając się czy bardziej podoba mi się muzyka, czy może nakręcony do niej obraz (o świetnym tekście już nie wspominając). Teledysk jest kosmiczny - dwóch dziwnie wyglądających kolesi: jeden w wymalowanych oczach i abażurem z dzyndzlami na głowie, drugi w przykrótkiej marynarce, z gołą klatą i błękitnymi koralami, demonstrujący abstrakcyjne i niezrozumiałe miny oraz gesty. Dodam, że wszystko dzieje się na tle wspaniałych widoków szanghajskiej metropolii. Taaak, stanowczo reżyser miał jakąś wizję! Sprawdźcie to:



Nie trzeba było mnie namawiać na przesłuchanie całego albumu. Okazało się, że jest to coś, co bardzo lubię, czyli nowoczesny, melodyjny pop z nawiązaniami do różnych stylów. Pierwsze skojarzenia po wysłuchaniu połowy płyty - uderzające podobieństwo aranży do hitów lat 80-tych, takich jak “Learning To Fly” Toma Petty’ego, “Betty Davis Eyes” Kim Carnes czy “Time After Time” Cyndi Lauper. Potem charakter nieco się zmienia, od idyllicznego instrumentalnego fragmentu “Country” (gitara akustyczna, na której tle wchodzi motyw przypominający piosenkę tytułową “Twin Peaks”), przez funkowe “Swordfish Hotkiss Night” (niczym “Sexyback” Justina Timberlake’a), aż do spokojnego, lirycznego wyciszenia - “Without You”.

Taki twór mógł powstać tylko w głowach ekscentrycznych osobowości. Wiedziałam, że skądś kojarzę te postacie. Nie myliłam się. Duet ten tworzą Luke Steele (lider zespołu The Sleepy Jackson) i Nick Littlemore (połowa elektronicznej formacji Pnau). Obydwaj pochodzą z Australii. Rok temu Steele gościnnie wziął udział w nagrywaniu płyty Pnau, użyczając swojego charakterystycznego głosu - widocznie panom dobrze się współpracowało i dzięki wzajemnym inspiracjom stworzyli ten niekonwencjonalny koncept album.

Muzycy mówią, że nie konkurują z innymi zespołami, bo… sami nie są zespołem. “Jesteśmy tym czym chcemy być. To co robimy jest jak niekończąca się opowieść. Tu nie chodzi tylko o muzykę, ale o coś więcej: o ludzi, o przygodę, o przeżycia i doświadczenia”. Nieprzypadkowo pierwszy singiel był kręcony w Chinach, następny (”We Are The People”) w Meksyku, a kolejne powstaną w Islandii i gdzieś w Afryce. Każda piosenka będzie ekranizowana w różnych częściach świata (jako wielkiego i różnorodnego imperium - co wiąże się z nazwą projektu).

Płyta jest więc wyjątkowa. Od jakiegoś czasu jestem oczarowana jej brzmieniem i jak dotąd jeszcze mi się ona nie znudziła. Uwielbiam nucić sobie melodie falsetowych chórków Steele’a z “Half Mast” czy “Delta Bay” albo popląsać przy pulsującym rytmie “Tiger By My Side”, tudzież “Standing On The Shore”. Album jest idealny na parkiet i do słuchania leżąc wygodnie na kanapie z zamkniętymi oczami (bo wtedy momentalnie te uroczo zaaranżowane, melodyjne piosenki wprawiają człowieka w błogi nastrój…)

PS Australijski rynek muzyczny staje się coraz ciekawszy i coraz bardziej atrakcyjny. Im więcej artystów stamtąd poznaję, tym bardziej pragnę tam zamieszkać! (oczywiście równie mocno zachęcają mnie uroki tamtejszego klimatu, fauny i flory…)
PS 2 Płyta dostępna jest od października, ale tylko w Australii, w Europie ma pojawić się na początku 2009 roku.

--------------------------
http://www.walkingonadream.com.au/
http://www.myspace.com/empireofthesunsound
http://www.lastfm.pl/music/Empire+Of+The+Sun
http://pl.youtube.com/watch?v=0mcFdcT5WpY - jak powstawał teledysk “Walking On A Dream”
http://pl.youtube.com/watch?v=ZHetr-3QjeI - teledysk “We Are The People”
--------------------------

środa, 28 stycznia 2009

Maki i Chłopaki - współcześni Jankowie Muzykanci?



“Siedem dziewcząt z Albatrosa, ale ty najpiękniejsza, najpierw sto lat samotności potem parę godzin szczęścia…” - to fragment tekstu jednej z piosenek Maków i Chłopaków. Pewnie nie tylko mnie od razu nasuwa on skojarzenie z nieśmiertelnym szlagierem Janusza Laskowskiego o niejakiej Beacie. Chociaż stylowo te dwie piosenki nie pasują do siebie, to w twórczości zespołu z Mrozów słyszalne są wyraźne nawiązania do estetyki muzycznej sprzed kilkudziesięciu lat.

Członkowie grupy zresztą sami się do tego przyznają: “Muzycznie jest to połączenie prostej piosenki bigbeatowej z brzmieniem gitar produkcji koreańskiej. W sferze tekstowej dominują opowieści o ciężkich losach współczesnych Janków Muzykantów, co zamiast skrzypiec mają gitary na prąd, pojawiają się tez tematy miłosne.”

Rzeczywiście, słuchając piosenek Maków i Chłopaków, nie sposób pozostać obojętnym na te konotacje. Zwłaszcza jeśli ma się okazję doświadczyć bezpośredniej ich prezentacji w postaci koncertu. Mnie udało się dostać na ich występ (który transmitowany był również na żywo przez łódzkie Studenckie Radio Żak) i wspominam go bardzo mile. Kameralna, przyjazna atmosfera sprzyjała dostrzeganiu sentymentalnych (zwłaszcza w warstwie tekstowej) odniesień do big-beatowej twórczości zespołów lat 60-tych i 70-tych. Infantylność i swego rodzaju naiwność tekstów w takim ujęciu uznaję tylko za zaletę. Treść dodatkowo podbudowana jest prostą akordową muzyką (choć niewątpliwie pomysłową - częste zmiany metrum, tempa i charakteru).

Panowie muzycy pozostawili po sobie pozytywne wrażenie. Okazuje się, że potrafią zagrać równy, skoczny koncert, dając z siebie mnóstwo pozytywnej energii (a tej akurat im nie brakuje - zwłaszcza perkusiście, któremu podczas grania notorycznie łamią się pałki). Zarówno z ich zachowania jak i muzyki przebija naturalność i otwartość. I może to jest właśnie klucz do sukcesu w czasach, w których niemalże wszystko stylizuje się i robi na pokaz?

NA STRONIE www.uwolnijmuzyke.pl ZDJĘCIA -> tutaj
--------------------------
http://www.myspace.com/makiichopaki
http://www.lastfm.pl/music/Maki+i+Ch%C5%82opaki
--------------------------

wtorek, 27 stycznia 2009

Żelazna Dziewica w wersji bardziej soft, czyli Baaby Kulki interpretacje



Iron Maiden - zespół działający od ponad 30 lat, żywa legenda muzyki heavymetalowej. Jedna z najwybitniejszych formacji tego gatunku. Kultowa grupa dla wielu nosicieli długich włosów, glanów i plecaków - kostek. Znaki rozpoznawcze: ostre gitarowe riffy, dynamiczna sekcja perkusyjna, mocno zarysowana linia basu i niesamowity wokal Bruce’a Dickinsona. Czy kiedykolwiek przeszło Wam przez myśl, że ich utwory mogą zabrzmieć w rytmie bossa novy albo z jazzująco-funkowym zabarwieniem? Ba! Czy byłoby to w ogóle możliwe? I kto dopuściłby się takich aranżacji?

Oto odpowiedź: Baaba Kulka. To projekt, w którym udział biorą muzycy jazzowego zespołu Baaba: Bartosz Weber (gitara, znany także jako członek Mitch&Mitch), Macio Moretti (perkusja, również udziela się w Mitch&Mitch oraz Starzy Singers), Piotr Zabrodzki (gitara, inaczej Mista Pita) i Tomasz Duda (saksofon, grywa także w Saxofort, Pink Freud) oraz Gabriela Kulka - utalentowana wokalistka, pianistka i kompozytorka muzyki z pogranicza rocka, jazzu i kabaretu. Zestawienie tylu błyskotliwych muzycznych osobowości musiało dać efektowne rezultaty.

W zamyśle miało to być jednorazowe przedsięwzięcie, hołd dla wiekowego zespołu, okazjonalny występ przed kolejną wizytą muzyków Iron Maiden w Polsce. Jednak po sukcesie, jaki odniósł projekt koncertem w Hard Rock Cafe, członkowie jego postanowili kontynuować swoją inicjatywę i udać się w trasę po kraju, która (nie mogło być przecież inaczej) również okazała się wielce udana. Dzięki temu już niedługo możemy spodziewać się płyty studyjnej Baaby Kulki, grającej covery Iron Maiden.

Na razie nowe wersje utworów Bruce’a D. & co. usłyszeć można tylko na koncertach. I na YouTube. Filmiki nie oddają jednak nawet w namiastce tej fantastycznej atmosfery, która wytwarzana jest pomiędzy muzykami Baaby Kulki a publicznością. Ja miałam szczęście doświadczyć i poczuć ją podczas jednego z koncertów w klubie Jazzga w Łodzi (11.12.2008), o którym będzie się pewnie jeszcze długo opowiadać.

Od strony muzycznej materiał prezentuje się zacnie. Niektóre wersje piosenek są zrobione “w duchu” ironowskim (”Children Of The Damned”, “Ghenghis Khan”, “Clairvoyant”), niektóre odważnie przearanżowane, zupełnie odbiegają od pierwowzoru (”Still Life” jako bossa nova, subtelnie zagrany “Flight Of The Icarus”, kołyszący “The Number Of The Beast”). Interesująco brzmią solówki gitarowe grane z wirtuozerią na saksofonie przez Tomka Dudę oraz delikatna barwa głosu Gaby Kulki, tak różna przecież od zachrypniętego wokalu Dickonsona.

Nie sposób opisać całego koncertu w kilku zaledwie zdaniach, śmiem jednak twierdzić (porównując materiały dostępne na YouTube), że mógł być on nawet lepszy niż w Hard Rock Cafe. Przyciemnione światło, mała przestrzeń, tłum ludzi, bezpośredni kontakt z artystami - specyficzna aura Jazzgi potrafi zauroczyć. Poza tym, niejaki Witek - bywalec łódzkich koncertów, swoim dość kontrowersyjnym zachowaniem dał się we znaki nie tylko publiczności, zirytowanej momentami jego nadpobudliwością, jak i zespołowi, wtrącając co chwila swoje przysłowiowe “3 grosze” między piosenkami. Niezaprzeczalnie jednak jego występ był wydarzeniem wieczoru. Podczas gdy zespół zaczął grać “Hallowed Be Thy Name”, Witek zaśpiewał wraz z nimi. Przerwali, Gaba wręczyła mu mikrofon i całą piosenkę wykonał już on sam. Nagranie tego fragmentu jest dostępne do obejrzenia (tutaj ). Byliśmy nawet świadkami utworzenia się nowej formacji - Odbyt, z kolegą Witkiem w roli wokalisty!

Drugim niezapomnianym fragmentem koncertu był jego finał, a mianowicie odśpiewane na stojąco patetyczne intro z płyty “Killers”, utwór “The Ides Of March”, zakończony porywającym refrenem “Jesteś lekiem na całe zło” Krystyny Prońko. Po prostu trzeba to zobaczyć!

“The Ides Of March”

Jak widać koncertowa forma zespołu jest wyśmienita. Ciekawa teraz jestem jak zabrzmią covery Iron Maiden na płycie. Oby tylko nie trzeba było nam czekać zbyt długo na to wydawnictwo.

NA STRONIE SPORO ZDJĘĆ! - www.uwolnijmuzyke.pl (dokładnie w tym miejscu)

--------------------------
http://www.baaba.org/
http://www.myspace.com/baabapoopemusique
http://www.gabakulka.com/
http://www.myspace.com/gabrielakulka
http://www.youtube.com/watch?v=4JUCiWKXXys - “Still Life” w rytmie bossa novy
http://www.youtube.com/watch?v=z8-zseL31Cs - jak powstał Odbyt

poniedziałek, 26 stycznia 2009

Ja Mmm Chyba Ściebie, czyli Punkowa Grupa Rozweselająca



“Ja Mmm Chyba Ściebie to Punkowa Grupa Rozweselająca stworzona przez światopoglądowych mutantów z popsutymi hamulcami. Mimo to, co ważne, jest to również jedyny PGR mający za zadanie żeby było fest miło.” Tyle możemy wyczytać z ich profilu MySpace. Albo ze strony: “Ja Mmm Chyba Ściebie to pięciu nieokrzesanych śmiałków, podśpiewywaczy. Odnaleźli się kiedyś w dalekiej krainie, z dala od pięciolinii, gam i wszelakich partytur.” Nie wiem jak Was, ale mnie przekonują już same te opisy :)

Fanką zespołu stałam się zanim jeszcze ich usłyszałam, bowiem połowa składu to członkowie najlepszego według mnie polskiego kabaretu Łowcy.B: Mariusz Kałamaga - Basen (Wojciech Weekend), Sławek Szczęch - Zlew (Wlew) oraz Bartek Góra - Góra (Pan Góra od garów - kuchcik wszystkich Superbohaterów). Drugą połowę stanowią: Jakub Wesołowski - Jego Szerokość Przeszkadzajka, Sławomir Wierny - Ojciec Sławek i Przemysław Zeliasz-Hoang - Ciocio San Q (oraz ich kochany i wspaniały Plastic Little HellPer: LTZ Krzyś Kaluszka).

Panowie robią niezłe show. Chociaż to i tak mało powiedziane. Po pierwsze - wizerunek sceniczny jest perfekcyjnie opracowany. Każdy członek zespołu ma swój kostium o określonym kolorze, co jest nie bez znaczenia - np. wietnamskiej piosenki nie może wykonywać nikt inny tylko Ciocio San Q w żółtym stroju, w Pana Mikołaja wcielić się może tylko Jego Szerokość Przeszkadzajka, który jest cały czerwony, a Ojciec Sławek nie może mieć na sobie przecież nic innego jak czarną pelerynę.

Po drugie, cały ten spektaklo-koncert sprawia, że wychodząc z niego bolą policzki. Od nadmiaru śmiechu (przytoczę tu parę zabawnych sytuacji z koncertu, w którym miałam okazję uczestniczyć 10.12.08 w klubie Wytwórnia w Łodzi), bo niech mi ktoś powie jak można pozostać poważnym, kiedy słyszy się tekst “Foczek” albo “Hesusa” czy “To Tu To Tam”, mając dodatkowo przed sobą tych sześciu ekscentryków wykonujących komiczne ruchy i komentujących zabawnie w przerwach między piosenkami wszystkie interakcje z publicznością? No jak?

Nie będę zdradzać wszystkiego co się na ich koncertach dzieje, powiem natomiast że warto się wybrać, choćby po to żeby zobaczyć ręce Ojca Sławka i Człowieka - Minetaura! I żeby nauczyć się piosenki wietnamskiej z ósmym słowem składającym się z trzech “tam tam tam”! Albo usłyszeć jak Górniczo-Hutnicza Orkiestra Dęta robi nam te kebaby! Albo…

A tutaj możecie obejrzeć fragmenty występu z Łodzi:


ZDJĘCIA Z KONCERTU NA STRONIE www.uwolnijmuzyke.pl (tutaj) !
--------------------------
http://www.myspace.com/jammmchybasciebie
http://www.sellaband.com/jammmchybasciebie/
http://pl.youtube.com/watch?v=1SVdbAtF_xI - Kiedy Hesus Śmigus Dyngus
--------------------------

sobota, 24 stycznia 2009

The Killers - “Day & Age”



…widzę nieznaczną tendencję zwyżkową. W stosunku do “Sam’s Town”, bo stworzenie czegoś na miarę “Hot Fuss” nadal jeszcze pozostaje poza zasięgiem obecnych możliwości i preferencji muzycznych The Killers. Brandon Flowers, lider zespołu, mówi, że “Day & Age” ma być kontynuacją i rozwojem tego, co zaprezentowali na drugiej płycie. I tak w istocie jest, a szkoda…

Jeszcze kilka lat temu zachwycona byłam debiutanckim albumem tej formacji. Zawarte na nim były proste, ale świeże i przebojowe numery oraz mnóstwo energii. Nawet do tej pory zdarza mi się z sentymentu odtworzyć “Somebody Told Me” czy “Smile Like You Mean It”. Drugi krążek natomiast tak mocno mnie rozczarował, że pozostawię go bez komentarza. Podobnie jest zresztą z najnowszą produkcją - na mnie bynajmniej “szału nie robi”.

Po pierwszym i drugim przesłuchaniu nic konstruktywnego powiedzieć o tych nagraniach nie mogę. Żaden utwór nie przykuwa mojej uwagi, żadnej melodii nie mogę zanucić z pamięci, wszystko zlewa mi się w jedno, zero emocji… Brnę więc w to dalej. W końcu - siłą rzeczy zaczynam rozróżniać poszczególne piosenki i wyłapywać co ciekawsze fragmenty.

Zdecydowanie najlepszym punktem krążka jest “Spaceman” - jedyna w miarę żywotna propozycja. Wyróżnia się także “Joy Ride” i “I Can’t Stay” - ale tylko i wyłącznie dzięki saksofonowym wstawkom. Wspomnieć należy jeszcze o pierwszym singlu, który został trafnie wyselekcjonowany - “Human” słucha się całkiem znośnie. W sumie całej płyty słucha się znośnie, tylko jakoś nic potem w głowie nie zostaje, bo: wszystko jest zbyt podobne do siebie, melodie zahaczają często o banał, a w połączeniu z przytłaczającymi niekiedy aranżami piosenki brzmią przesadnie pompatyczne. Poza tym słychać tu i ówdzie jakieś nieciekawe country (”A Cripping Blow”) albo zawodzenie typu “u cioci na imieninach” (”Neon Tiger”).

Nie rozumiem zachwytów zagranicznej prasy nad tym albumem. “Day & Age” pretendentem do albumu roku?! Niekoniecznie… Nie mam awersji do tego zespołu, ale z każdą kolejną płytą The Killers stają się dla mnie coraz bardziej przewidywalni i coraz mniej interesujący. Niestety Panowie, krążek ten odkładam na półkę i czekam na kolejną Waszą propozycję.

--------------------------
http://www.thekillersmusic.com/
http://www.thekillers.co.uk/
http://www.myspace.com/thekillers
--------------------------

czwartek, 22 stycznia 2009

Masala - “Cały Ten Świat”


Niedawno ukazał się długo oczekiwany, drugi longplay zespołu Masala pt. “Cały Ten Świat”. Jak można domyślić się już po samym tytule, na płycie znajdziemy muzyczną mieszankę kulturową z całego świata. Jednak, jak podkreślają członkowie zespołu, Masala to oprócz oryginalnej muzyki, także ważny przekaz tekstowy.

“Cały Ten Świat” to płyta w całości energetyczna. Wszystkie utwory oparte są na wyrazistej, dynamicznej i żywiołowej bazie rytmicznej. Na tę warstwę nałożone są melodyjne frazy, oparte na dalekowschodnich skalach muzycznych, które nadają egzotycznego smaku tej płycie. W nagraniach wykorzystano prawdziwe instrumentarium rejonów azjatyckich i bałkańskich, takie jak sarangi, kemancze, cura, darabuka, dhol, tabla, bendir, cajon i sitar. Dodatkowo do udziału zaproszono wielu oryginalnych gości: sitarzystę Tomka Osieckiego, wokalistów: Rasm Al Mashan z Jemenu, Gosię Orczyk oraz Michała Rudasia, beatboxera Bladego Krisa, grającego na lirze korbowej Maćka Cierlińskiego, pakistańskiego bębniarza Mittu Sain’a, węgierskiego wirtuoza drumli Aarona Szylagię i członków grupy Yerba Mater: Sebastiana Więlądka oraz Rafała Mamińskiego.

Nie mniej istotny od warstwy muzycznej jest wokal. W większości piosenek w tej roli udziela się raper Duże Pe, który odpowiedzialny jest także za teksty. A tematyka ich jest dość kontrowersyjna. Prosto i dobitnie, szczerze i bez żadnych ogródek poruszane są problemy współczesnej cywilizacji. Mowa jest o braku perspektyw na przyszłość, ogólnie panującej nietolerancji i wrogości. Ostatecznie jednak treść płyty nie ma wydźwięku pesymistycznego. Jest wręcz odwrotnie - chodzi o pozytywny przekaz, o wiarę w przyszłość i w to, że możemy coś zmienić, zaczynając w pierwszej kolejności od swojego własnego postępowania.

Zespół Masala tworzą ludzie z pasją. Zadziwiające jest w jaki sposób tak eklektyczna mieszanka muzycznych inspiracji znajduje “złoty środek” w ich muzyce (członkowie kolektywu określają ją mianem “elektro-etno-dancehall-rap-punk’n’ bass” - sama bym chyba tego lepiej nie ujęła). Każde ich wydawnictwo jest ciekawostką na polskim rynku muzycznym - nie inaczej jest z najnowszym krążkiem. Dbałość o produkcję, profesjonalizm, zaangażowanie (zwłaszcza w warstwie tekstowej), niebanalne pomysły, mnóstwo świadomych nawiązań do różnych stylów oraz znakomici goście, ubarwiający jeszcze dodatkowo bogaty asortyment brzmień - wszystko to świadczy o atrakcyjności i zjawiskowości tego projektu.

To jednak nie jest jeszcze ostatnie słowo. Muszę trochę ponarzekać, bo zabrakło mi czegoś na tej płycie w porównaniu do debiutu, czegoś, co przeważyło szalę w mojej osobistej hierarchii na korzyść pierwszego krążka. A mianowicie - odrobiny oddechu. Płyta ma szaleńcze tempo, mało jest na niej fragmentów pozwalających na chwilę odpoczynku i zadumania, nie ma niestety tych chilloutowych, swobodnie snujących się motywów orientalnych, które były niewątpliwym rarytasem poprzedniego krążka. Domyślam się jednak, iż ma to związek z całościową koncepcją i tematyką płyty. Mimo tego drobnego szkopułu, krążka tego i tak zdecydowanie świetnie się słucha!

Aha - i jeszcze jedno: stanowczo polecam koncerty, bo nie dość że z płyty muzyka Masali brzmi wspaniale, to na żywo prezentuje się ona re-we-la-cyj-nie, ze 100 razy większym powerem! Kto był - ten wie. :)

--------------------------
“Zapewniamy pełne spektrum doznań” wywiad z zespołem
relacja z koncertu w Łodzi Kaliskiej + dużo zdjęć - tutaj
http://www.myspace.com/masalasound
http://pl.wikipedia.org/wiki/Masala_(grupa_muzyczna)
--------------------------

środa, 21 stycznia 2009

Tempfolder. Łódź Kaliska.

Zespół Tempfolder to projekt elektroniczno-jazzowy. W skład tria wchodzi trzech muzyków: Augustyn Maciejowicz, Witold Skrzypczak oraz Jakub Sosnowski. Mimo iż panowie reprezentują ambitną i interesującą muzykę, łódzka publiczność niestety ich nie doceniła. A szkoda, bo jest czego żałować.



Koncert okazał się wielką klapą, ponieważ… prawie nikt na niego nie przyszedł. Nie wiem czy to przez zbyt słabą promocję, czy inne równoległe wydarzenia tego wieczoru, w każdym razie lokal świecił pustkami. Kiedy zespół wszedł wreszcie na scenę, poza kilkoma dosłownie osobami siedzącymi przy stolikach, obecni byli sami fotoreporterzy (było ich chyba z sześcioro). Widok pstrykających fotografów kontrastował wymownie z pustą przestrzenią poza nimi.

tempfolder-03.jpg

Najbardziej nieprzyjemny okazał się moment, w którym nieco podchmielona para (skąd oni się tam wzięli?!) zaczęła dogadywać i zaczepiać członków zespołu odzywkami typu: “napijcie się czegoś, bo Wam nie idzie” (oczywiście brzmiało to bardziej wulgarnie). Jednak szczyt zażenowania osiągnęłam w momencie, kiedy to towarzyszka owego podchmielonego pana, który to wykrzyknął, zaczęła wyć i przeszkadzać członkom zespołu grać jeden ze swoich utworów oraz utrudniać tym samym odbiór muzyki wszystkim zebranym. Najgorsze było jednak to, że nikt ich stamtąd nie wyprosił - gdzie był w tym czasie ktoś z organizatorów?


Sama muzyka formacji Tempfolder bardzo dobrze prezentowała się na żywo. Brawa też dla zespołu za zachowanie stoickiego spokoju i niereagowanie na głupie zaczepki (ja bym chyba nie wytrzymała). Na pewno jest to projekt wart uwagi (za rekomendację niech świadczy fakt, iż ich płytę zmasterował Marcin Cichy z formacji Skalpel). Tym większy zawód, że muzycy nie zostali należycie docenieni. Miejmy nadzieję, że przykre wspomnienia szybko się zatrą i Tempfolder zagra jeszcze kiedyś w Łodzi.


--------------------------
http://www.myspace.com/tempfolder
http://tempfolder.wordpress.com/
--------------------------

wtorek, 20 stycznia 2009

Mike Reed’s Loose Assembly w Jazzdze



Jazzga jest jednym z najciekawszych muzycznych miejsc na mapie Łodzi. Wyróżnia się zdecydowanie repertuarem koncertowym na tle innych lokali zapraszając artystów atrakcyjnych, ale niszowych. Tym razem (19.11) koncertował tam Mike Reed ze swoim luźnym zgromadzeniem.

Popis był niesamowity, hipnotyzujący. Muzycy zgrabnie przechodzili od jednego nastroju do drugiego, od mainstreamu, poprzez free jazz, smooth jazz, cool jazz czy swing. Wszystko to z dużą dawką finezji i kapitalnie zgranej improwizacji w formie kilku długich setów.

Muzycy, jak było widać od pierwszej chwili, to profesjonaliści w każdym calu: urocza Tomeka Reid - wiolonczelistka, rasowy kontrabasista Josh Abrams, fenomenalny Jason Adasiewicz grający na wibrafonie, Greg Ward - świetny saksofonista oraz lider i perkusista - ujmujący Mike Reed.

Fantastyczne pomysły harmoniczne, potężny warsztat muzyczny (po stanie pałek od wibrafonu czy perkusji można było wywnioskować, że muzycy nie oszczędzają się podczas grania koncertów), nastrojowy klimat, absorbujące sola instrumentalne oraz sympatyczne monologi pana Reeda zapewniły słuchaczom miły i odprężający wieczór przy dobrej muzyce.

Skończywszy koncert, nie zauważyłam nawet jak szybko minął mi czas. Za szybko. Bo chciałabym jeszcze… i jeszcze! Cóż, pozostaje mi teraz tylko wyczekiwanie na następny występ Mike Reed’s Loose Assembly, który będę miała okazję zobaczyć i usłyszeć. A jeżeli taka nadejdzie - uczynię to na pewno!

--------------------------
http://www.mikereedmusic.com/
http://www.chicagoreader.com/features/stories/mikereed/ - artykuł o liderze zespołu
--------------------------

poniedziałek, 19 stycznia 2009

Zespół Öszibarack nakręcił teledysk podczas koncertu


13.11 w klubie Łódź Kaliska wystąpił zespół Öszibarack. Nie był to jednak zwykły koncert, ponieważ podczas niego kręcone były sceny do debiutanckiego filmu Marcina Latałło “Trzy uściski dłoni”. Podjął się on również wyreżyserowania najnowszego teledysku Öszibarack “Liquify”, co również miało miejsce tego wieczoru. I może właśnie z tego powodu koncert okazał się niezbyt udany.

Obecności kamer, aparatów i świateł nie dało się nie zauważyć. Miałam wrażenie, że wszystkie te dodatkowe atrakcje onieśmielają zgromadzonych na koncercie ludzi, a na pewno nie pozwalają się im dostatecznie rozluźnić i wczuć w muzykę. Poza tym niejednokrotnie reakcje publiczności wydawały sie nienaturalne i wymuszone (z jednej strony za sprawą statystów, którzy nazbyt wyraźnie eksponowali radość i euforię, z drugiej - mimo że był to koncert muzyki tanecznej, większość ludzi tylko niemrawo bujała się na boki).

Zespół zagrał poprawnie. Otworzył występ piosenką “Liquify”, którą zaprezentował z playbacku na potrzeby kręconego teledysku. Resztę koncertu Öszibarack grał już na żywo, jednak ja wcale nie odczułam różnicy pomiędzy tym pierwszym utworem a pozostałymi piosenkami. Nie wiem też czy uznać to za zaletę czy też wadę tego koncertu. Biorąc pod uwagę to, iż wrocławianie prezentują się na żywo na takim poziomie jak na nagraniu studyjnym, jest to niewątpliwa zaleta (czysty wokal, zgrane instrumentarium). Tylko, że ja nie odczułam także różnicy pomiędzy poszczególnymi piosenkami - większość brzmiała dla mnie zbyt podobnie do siebie, nie było praktycznie żadnego urozmaicenia. Po kilku numerach słuchanie stało się wręcz nużące.

Może inaczej odbierałabym to wszystko, gdyby poza sceną nie działo się aż tyle. Uwagę moją w większości zaprzątał nie zespół, lecz reżyser ze swoją ekipą. Niestety, całe to zamieszanie związane z kręceniem filmu i teledysku, skutecznie rozpraszało chyba nie tylko moją osobę. Dlatego mam nadzieję wybrać się kiedyś jeszcze raz na koncert zespołu Öszibarack, tym razem bez “dodatkowych atrakcji”.

--------------------------
http://www.oszibarack.pl/
http://www.myspace.com/oszibarack
--------------------------

niedziela, 18 stycznia 2009

Róisín Murphy po raz kolejny w Polsce

Ta niezwykle charyzmatyczna wokalistka, w związku z bardzo ciepłym przyjęciem jej występów w naszym kraju, obdarowała polskich fanów jeszcze jednym koncertem kończącym trasę “Overpowered”. Mimo że była to już jej czwarta wizyta w tym roku (wcześniej w styczniu w Krakowie i Warszawie, w lipcu na festiwalu Heineken Open’er w Gdyni), bilety wyprzedały się w mgnieniu oka, a koncert trzeba było przenieść z warszawskiego klubu Stodoła do większego pomieszczenia - Areny Ursynów.


Tuż przed Róisín wystąpił polski elektropopowy zespół Plastic. Moim zdaniem, support został dobrany idealnie. Melodyjne, skoczne piosenki z nowoczesną aranżacją, zakołysały zebraną pod sceną publicznością i umiliły czas oczekiwania na gwiazdę wieczoru.


I oto wreszcie cierpliwość została wynagrodzona - na scenie pojawiła się Róisín we własnej osobie, rozpoczynając występ chyba największym przebojem z ostatniej płyty - “Overpowered”. Artystka była w znakomitej formie wokalnej, potwierdzając to ponad dwugodzinnym nieprzerwanym śpiewem, połączonym z momentami niezwykle ekspresyjnym tańcem. Zmęczenia w jej głosie nie było jednak w ogóle słychać.

8.jpg

Setlista okazała się bardzo bogata, zarówno w hity z “Overpowered” (m.in. “You Know Me Better”, “Dear Miami”, fantastyczny “Primitive”, “Let Me know” z koncertowym intro oraz “Movie Star” w kompletnie zmienionym remiksie, który zabrzmiał o niebo lepiej niż wersja płytowa), jak i te z krążka poprzedniego (”Ruby Blue”, “Ramalama”). Sympatycznym akcentem było także włączenie do listy utworów piosenek Moloko (m.in. “I Can’t Help Myself”, “Dr Zee” czy “The Id”).


Podkreślić też trzeba profesjonalizm całego zespołu Murphy. Począwszy od dwóch chórzystek, które ekspresją niemalże dorównywały wokalistce, a na pewno idealnie ją dopełniały, na muzykach prezentujących wyszukane stylistycznie aranże skończywszy. Zespół wydawał się niezwykle zgrany.


Oczywiście uwagę publiczności przykuwał nie tylko wokal artystki, ale także ekstrawaganckie i surrealistyczne kreacje, które kilkakrotnie zmieniała podczas koncertu. Kapelusze w kształcie talerzy, pierzaste peleryny, przewieszone przez ramiona manekiny i kubraczek w kształcie sarenki (sic!) - to tylko niektóre z wyszukanych kostiumów jakie przywdziała tego wieczoru.

10.jpg

Całość koncertu była jednym wielkim, częściowo improwizowanym performancem scenicznym, przygotowanym w najdrobniejszych szczegółach (gesty, ruchy, kreacje). Mimo że na pierwszy rzut oka, wszystkie te zabiegi mogą wydawać się aż nazbyt przerysowane, to jednak taka po prostu jest cała Róisín - osobowość sceniczna i charyzma!


Wychodząc z koncertu słyszałam ze wszystkich stron tylko i wyłącznie entuzjastyczne wypowiedzi i okrzyki zachwytu. Miejsce koncertu również okazało się trafione, przede wszystkim ze względu na bardzo dobrą akustykę, o sporej przestrzeni nie mówiąc. Wrażenia z koncertu mam zatem tylko i wyłącznie pozytywne. Czekam teraz z niecierpliwością, na kolejny występ Róisín Murphy, tym razem z nowym materiałem, bo po tak gorącym przyjęciu jest bardziej niż pewne, że możemy się go już niebawem spodziewać.


-----------------
http://www.flickr.com/photos/aencea/sets/72157609000376084/ - foto z koncertu
http://roisin.paperheads.co.uk/
http://www.myspace.com/roisinmurphy
-----------------

sobota, 17 stycznia 2009

“Zapewniamy pełne spektrum doznań!” - wywiad z zespołem Masala



Zaraz po koncercie 30 X w klubie Łódź Kaliska w Łodzi, przeprowadziliśmy wywiad z muzykami zespołu Masala.

Rozmawiali z nami:

Rafał ‘Praczas’ Kołaciński - produkcja muzyczna, elektronika, fx
Marcin ‘Duże Pe’ Matuszewski - teksty, MC’ing
Bartłomiej ‘Bart’ Pałyga - sarangi, kemancze, cura, śpiewy gardłowe


UwolnijMuzykę: Pytanie na początek: jakie wrażenia po dzisiejszym koncercie?

DużePe: Jak powiem, że zajebiste to wytniecie [nie wycięliśmy ;) ], a więc: bardzo fajnie było.

Praczas: Graliśmy już któryś raz w Łodzi, drugi raz w tym miejscu i zawsze publiczność się tu świetnie bawi. Bardzo miło wspominamy łódzkie koncerty. Jeżeli miałbym wymienić miejsca, w których na koncertach panowała najlepsza atmosfera, to powiedziałbym, że w Łodzi i na Śląsku.

DużePe: Ostatnim razem nie grałem wtedy z Wami, bo dopadła mnie choroba. Ale naprawdę jestem pod wrażeniem dzisiejszego koncertu. Trochę powoli się na początku rozkręcało, ale weszliśmy na ścieżkę zrównoważonego wzrostu - o ile na starcie zaczęło się odrobinę ociężale, o tyle na koniec lokomotywa pędziła już z zawrotną prędkością!

UwolnijMuzykę: Spotkałam się z dwiema wersjami nazwy Waszego kolektywu: Masala i Masala Soundsystem. Która z nich jest prawidłowa?

Praczas: Obie są poprawne. Od kiedy zaczęliśmy grać koncerty jako żywy zespół, człon Soundsystem przestał funkcjonować. Oczywiście zdarza nam się grać imprezy pod nazwą Soundsystem - wtedy nie jest to tylko prezentowanie autorskiego materiału, ale także i innych artystów oraz naszych gości. Najprościej można to ująć w ten sposób: Masala - jak gramy koncert, Masala Soundsystem - jak gramy imprezę.

UwolnijMuzykę: Na stronie Masali wyczytałam, że określacie Waszą muzykę terminem: elektro-etno-dancehall-rap-punk’n'bass. Skąd pomysł na połączenie tak skrajnych gatunków?

DużePe: Samo tak wyszło. Ciężko w ogóle określić jednoznacznie to, co gramy - zapewniamy pełne spektrum doznań!

Praczas: Najlepiej jest tu przytoczyć znaczenie nazwy zespołu - masala, czyli mieszanka. Ale żeby wytłumaczyć to w bardziej zrozumiały sposób, ułożyliśmy ten wieloczłonowy termin.

UwolnijMuzykę: I tak mam wrażenie, że nie wyczerpuje on tego wszystkiego co można w Waszej muzyce usłyszeć.

DużePe: Tak, taaaak, ale wtedy to już nazwa nie zmieściłaby się w jednej linijce. [śmiech - przyp. red.]

ciąg dalszy wywiadu do poczytania tutaj

--------------------------
relacja z koncertu w Łodzi Kaliskiej + dużo zdjęć - tutaj
http://www.myspace.com/masalasound
http://pl.wikipedia.org/wiki/Masala_(grupa_muzyczna)
--------------------------

środa, 14 stycznia 2009

Matryoshka - “Zatracenie”


Zespół z Japonii o rosyjskiej nazwie Matryoshka wydał płytę o polskim tytule “Zatracenie”. Już samo zestawienie tych trzech odrębnych kulturowo krajów wydaje się intrygujące. Tym większe zaskoczenie, kiedy okazuje się, że muzyka grupy Matryoshka to coś pokroju islandzkiego zespołu Sigur Rós.

Na krążek ten trafiłam przypadkiem w sieci, zaciekawiona swojsko brzmiącym tytułem. Poszperałam trochę i dowiedziałam się w końcu czegoś więcej. Otóż zespół ten pochodzi z Tokyo, powstał w 2006 r., a tworzą go autor podkładów muzycznych Sen i wokalistka Calu. Niestety, etymologia nazwy nadal jest mi nieznana. Sensowny wydaje się jedynie fakt, iż pierwsza matrioszka (czyli rosyjska zabawka składająca się z drewnianych lalek, każdej mniejszej od poprzedniej) była wzorowana na japońskiej lalce przedstawiającej mędrca Fukurumę, co mogłoby wyjaśnić zainteresowanie tym elementem rosyjskiej kultury przez japońskich twórców. Jest to jednak tylko mój domysł. A polski akcent nadal pozostaje zagadką.

Wróćmy jednak do muzyki. Bez wątpienia jest ona elektroniczna. Aranżacje zaskakują bogactwem brzmienia, ale nie są one nachalne: łagodny podkład rytmiczny połączony z subtelnymi wave’ami. Mnie kojarzy się z twórczością Edwarda Shearmura (konkretnie chodzi mi o soundtrack do filmu “K-Pax”). Delikatny wokal Calu, dodaje tylko miękkości materiałowi. Momentami zdarzają się też odrobinę mocniej zarysowane fragmenty idące w stronę trip-hopu (jak np. Ezekiel), pomimo tego całość i tak pozostawia wrażenie “zawieszenia w czasie i przestrzeni”.

Oto próbka: “Sick Into The Sin”

Najlepsze zostawiłam na koniec: płyta ta (poza dwoma utworami) dostępna jest całkowicie za darmo do ściągnięcia na last.fm (tutaj). Produkcja jest naprawdę wysokich lotów, dlatego zachęcam do spróbowania tych jakże miłych i przyjemnych dla ucha dźwięków.

--------------------------
http://matryoshka.hp.infoseek.co.jp
http://www.myspace.com/matryoshkamusic
http://www.lastfm.pl/music/Matryoshka - pobierz “Zatracenie”
--------------------------